Zbyt banalnym wydawała mi się ,podobnie jak wszechobecne iglaki i thuje jako żywopłot.
Jednak życie weryfikuje nasze widzi mi się.
Pomysł był, że cień ma dawać drzewo.
Najpierw był orzech włoski zastany na działce jeszcze przed budową domu. Ale sami wiemy jak z orzechem bywa, wszystko wokół niego zamiera z braku wody, zapadła więc decyzja - wycinamy.
Potem była wierzba Mandżurska, która zachorowała na raka korzeni a dzieła dokończyły mszyce i larwy. Wierzba po 10 latach umarła i znowu problem.
To wieczny kłopot z cieniem zadecydował, że w końcu ugięłam się i powstała altana, a raczej wiata, wolę ją tak nazywać.
Do wykonania wybraliśmy lokalnego cieślę. dokładnego, solidnego i co ważne słownego.
Kto miał do czynienia z takimi robotami, wie co oznacza, że ktoś umie dotrzymać danego słowa.
Dużo kłopotu sprawiło nam obracanie róży o 90 stopni. Operacja logistycznie była niewykonalna, ale od czego trzy głowy i męskie silne muskuły. Wszystko się udało.
Był moment, że myślałam, że flamenco padła, ale świetnie sobie poradziła z wykręconymi w ziemi korzeniami. To jeszcze jeden dowód na to, że ta róża zniesie wszystko.